czwartek, 16 lutego 2017

Świadomka - o relacji ciąg dalszy, czyli jak nie przegapić oczywistego



Ponoć są osoby, które naprawdę czytają te moje wpisy, a szczególnie wtedy kiedy nie piszę o książkach. Pragnąc w takim razie wierzyć w tę jakże wygodną dla mnie wersję poraz kolejny taki wpis popełniam. Nie ukrywam przy tym, że zmotywowany jestem datą dzisiejszą, która to dla mnie ma duże znaczenie z pobudek ściśle osobistych. Ta, że ten tego, swego czasu popełniłem małą zajawkę na temat relacji i zostawiłem sobie furtkę przez którą dziś wkroczę w rozważania na temat świadomości potrzeb i oczekiwań w związku.

Wyczytałem w jednej z mądrych książek, był to bodajże fragment wywiadu, że zakochanie to stan zbliżony do psychozy. Coś w tym jest. Każdy kto przeżywał taki stan pamięta pewnie jakie dziwne zgłuptaczenie, swego rodzaju paraliż zwojów mózgowych,  który  towarzyszy człowiekowi w momencie kiedy do głosu dochodzi to jakże przyjemne i intensywne uczucie jakim jest miłość. Nie ma miejsca na myślenie logiczne, nie czas wtedy na analizy, bo w miłości wypada głowę wyłączyć, tak samo jak należy to uczynić choćby w trakcie seksu. Z jednej strony to jest właśnie główna zaleta stanu zakochania - ten regres do stanu dzieciństwa, to poddanie się emocjom i poczucie, że człowiek ma wyjebane na wszystko poza tą drugą osobą, która nagle staje się całym naszym światem. Z drugiej jednak strony istnieją też oczywiście "efekty uboczne" w postaci chociażby tendencji do idealizowania obiektu romantycznych westchnień, co może skutkować konsekwencjami gorszymi nawet niż wdychanie smogu krążącego nad Kotliną Żywiecką.

"Miej świadomość..." - śpiewał znany polski bard Kazik Staszewski i ten właśnie  jego apel powtarzam ja w tym tekście zważywszy na własne w tym temacie doświadczenia, jak i zasłużone w pracy mej historie. Jeśli bowiem zbyt długo odłączymy tą właśnie świadomość, zachłyśnięci sobą nawzajem i naćpani endorfinami,  to może się wkrótce okazać że oddajemy się projekcji naszych deficytów z poprzednich związków na nowo poznaną lubą czy też lubego i tworzymy swego rodzaju iluzorycznego potwora, który wkrótce wyjdzie z szafy i pokaże się w pełnej swej okazałości z uśmiechem na ustach informując nas : " To znów ja, ten sam !" 

Momentami człowiek może wręcz przerażać tym jak mocno kreatywny jest w powielaniu starych schematów i popełnianiu wciąż tych samych błędów jeśli chodzi o dobór życiowego partnera. Z jednej strony wydaje się, że nauczeni doświadczeniem dobrze wiemy czego więcej nie chcemy, co nas raniło, co narusza nasze granice, co nie spełnia naszych oczekiwań, a z drugiej strony znów tak jak ten kamikaze siadamy w sektorze kibiców przeciwnej drużyny i drzemy ryja, że "Widzew to chuje..." I znowu w pysk i znów w kółko to samo. Czy istnieje sposób na to żeby tego uniknąć? Otóż tak i jest on mega prosty, a mianowicie wystarczy...uwaga...wait for it... przestać udawać w związku i kreować się na kogoś innego. 

We wspomnianym na początku tekście pisałem o roli autentyczności w relacji z drugim człowiekiem i teraz właśnie chciałem temu tematowi poświęcić kilka słów ekstra. Dlaczego? Bo zamierzam zdradzić patent na "świadomkę" jeśli ktoś byłby zainteresowany. "Świadomka" to nic innego jak moment kiedy odkrywamy, że ta osoba obok nas to właśnie "ta" osoba. Jest to możliwe moim zdaniem przy założeniu, że nie zaczynamy od wielkiego "bum", nie brniemy w relację z zaślepkami na powiekach jak te barany na rzeź. Nie wchodzimy w związek z kimś o kim nic nie wiemy, bo właśnie wtedy najczęściej,  tak jak w przypadku palimpsestów, wszelkie braki informacyjne wypełnimy naszym "chciejstwem" i pobożnymi życzeniami bez pokrycia o tym jaka może być i jakimś cudem według nas będzie ta nasza partnerka czy partner. Jakże wszystko było by prostsze gdyby ludzie zaczynali od starej dobrej przyjaźni. Ten rodzaj relacji jest idealny do tego, żeby następnie ewaluować na kolejny poziom. W prawdziwej przyjaźni nie ma miejsca na kreację i udawanie, gdyż ufając drugiej osobie i zwierzając się ze swych problemów i słabości decydujemy się jednak na stopniową rezygnację z naszych mechanizmów obronnych i zmniejszamy sukcesywnie dystans między nami. Pokazujemy się tym samym z takich stron, których wstydzimy się przed innymi. Tym sposobem często może się okazać,  że mamy przed nosem właśnie tą jedyną, niepowtarzalną osobę, która nie tylko jest idealnym naszym towarzyszem do rozmowy ale i przy okazji kręci nas wizualnie. Wtedy właśnie będziemy skłonni zaryzykować i przejść na kolejny poziom bez potrzeby odgrywania  tej całej szopki z kreacją i udawaniem. 

Związki budowane na przyjaźni mają wielką moc,  są często fundamentem pięknej relacji opartej na szacunku, na dojrzałej miłości i oparciu się na potrzeby naszego przyjaciela, który staje się kochankiem i partnerem. Kiedy już wskoczy ten kolejny bieg to silnik związku zaczyna działać bez zarzutu, nie dławi się,  nie zacina, a co najważniejsze - nie gaśnie. Uzyskany w trakcie przyjaźni luz i dystans do siebie,  poczucie humoru i znajomość własnych zalet i wad zostają zaeksportowane do związku na tym kolejnym etapie. Dzięki temu nawet zachowania uznawane za aseksualne i zabijające pociąg erotyczny i intymność jak kichanie,  bekanie, czynności fizjologiczne,  rozmaite drażniące nawyki, wszystko to może paradoksalnie być pozytywną energią w tym związku zamiast tworzyć konflikty. Wynika to pewnie z tego,  że pomiędzy przyjaciółmi,  którzy postanowili dać sobie więcej decydując się być ze sobą, mniej jest napięcia, chęci do postawienia na swoim,  a wymienione przed chwilą zachowania nie są czymś nowym i łatwiej jest je zaakceptować. Poza tym kiedy do głosu dochodzą emocje i wyłącza się głowa to przyjaciele mogą bez obaw sobie na to pozwolić gdyż oni już się znają pod kątem świata wartości,  potrzeb własnych, oczekiwań i pragnień. Mają ten komfort i przewagę nad innymi, że wchodzą w "bycie ze sobą" z solidnymi fundamentami. Tym samym taki związek,  budowany na przyjaźni często kiedy już wystartuje i przyspiesza, to jego tempo nie budzi niepokoju, gdyż po prostu pewne elementy i etapy zadziały się już dużo wcześniej, jeszcze na etapie przyjaźni. Może to być początek magicznej historii, a wiem o czym mówię,  bo znam kilka takich. 

I co o tym sądzicie? Ktoś chętny do podyskutowania? Znacie,  a może jesteście w takim związku?  Jeśli tak to zapraszam serdecznie do dyskusji. Amen :) 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz