niedziela, 10 lipca 2016

Belfast. 99 ścian pokoju - Aleksandra Łojek







Dziwnym trafem jakoś tak razem się wszystko złożyło , że mimo iż kupiłem ten reportaż dużo wcześniej to jakoś się za niego nie mogłem zabrać i dopiero kiedy nadrabiałem zaległości na Netflixie i pożerałem kolejne sezony Peaky Blinders ( rewelacyjny serial ) to nabrałem "irlandzkich klimatów" i zapragnąłem dowiedzieć się czegoś więcej o tym narodzie. Przyszła więc kolej na reportaż Aleksandry Łojek. Jakby tego było mało moja lektura przypada na kilka dni przed kolejną rocznicą Bitwy Pod Boyne ( Wilhelm Orański zwyciężył 12 lipca 1690 r katolickiego króla Jakuba II ) i właśnie 12 lipca jest dniem największych napięć pomiędzy katolikami i protestantami z uwagi na marsze organizowane przez zakon orański czyli zwolenników Zjednoczonego Królestwa. W związku z urlopem przeczytałem kilka książek w tm tygodniu, ale kiedy na koniec lektury "Belfastu" z radia wybrzmiała piosenka The Cranberries - "Ode to my family" postanowiłem jako pierwszą zrecenzować właśnie na gorąco książkę Aleksandry Łojek, bo to właśnie ta pozycja czytelnicza zrobiła na mnie największe wrażenie.


 


Kwestie związane z regularną wojną domową w Irlandii, bo bliżej mi do tego typu określeń niż poprawnych politycznie "napięć" czy słynnych już "Kłopotów" są w jakiś sposób znane pewnie większości z nas. Wynika to z tego, że tocząca się wojna mocno wpisała się w kulturę masową i stała się tematem licznych powieści, filmów, a nawet utworów muzycznych. Obraz jaki mi osobiście towarzyszy jeżeli chodzi o tą tematykę to etos romantycznego wojownika IRA ( Irlandzka Armia Republikańska ) który niczym dywersant w wojennej Polsce walczy z najeźdźcą. Aleksandra Łojek zwraca uwagę na takie same odczucia, które były nam często wpajane przez filmy w których bojownika IRA grał np Brad Pitt - bądź co bądź "przystojny i sympatyczny łotr", a poszkodowanym przez imperium równie sympatyczny i wrażliwy Daniel Day -Lewis. Nie twierdzę, że nie ma w tym prawdy, ale jest to obraz wyidealizowany i wygładzony odpowiednio w wiadomym celu ( odsyłam w tym miejscu do książki ) . To trochę tak jak z naszymi powstańcami, żołnierzami wyklętymi, którzy według wiadomego lobby zawsze byli bohaterscy i nigdy nie znalazły się w ich szeregach osoby wykolejone i bandy, które z honorem miały niewiele wspólnego i walczyły z innych ( często przyziemnych i egoistycznych ) pobudek. Autorka "Belfastu" pokazuje nam inną twarz tego konfliktu, taką którą ukrywa się wstydliwie i robi wszystko żeby nie zobaczył jej świat. Obok słusznych postulatów ( aczkolwiek metody dążenia do ich zrealizowania są wątpliwie moralnie ) możemy w tym reportażu zobaczyć też liczne przekłamania, stereotypy i sprzeczności wynikające z biedy, analfabetyzmu, braku należytego zaopiekowania. Za tym podąża frustracja, chęć odreagowania i powtarzania błędów przeszłości bez wyciągania wniosków, które po prostu trzeba w końcu zacząć wyciągać. Mechanizmy leżące u źródeł terroryzmu są takie same jak w przypadku terroryzmu islamskiego. Lobby na rzecz terroryzmu w tym rejonie ( z dwóch stron - co trzeba mocno zaznaczyć ) jest po prostu bardziej skuteczne niż w przypadku islamistów i udało się mu nam wmówić, że walka w Irlandii miała znamiona swego rodzaju romantyzmu. Jak pokazuje Aleksandra Łojek - ale o tym akapit dalej - mało tu romantyzmu a koszty są co najmniej przygnębiające i kładą cień na wielu kolejnych pokoleniach , które będą zamieszkiwały region Irlandii Północnej. 





Mam wrażenie, że z jakiś nieznanych mi powodów reportaż ten przeszedł bez echa, co może wynikać moim zdaniem z tego że temat wydaje się już trochę nieaktualny, a my na tapetę wzięliśmy ISIS, co spowodowało że IRA czy konflikt izraelsko-palestyński wydaje się być już czymś minionym. Takie myślenie to duży błąd. Reportaż Aleksandry Łojek dotyczy ludzi zamieszkujących Belfast współcześnie. Są to mieszkańcy z tzw. miejskich gett. W zdecydowanej większości są to ludzie z ograniczonymi perspektywami, zarówno Ci starsi którzy uczestniczyli w konflikcie w najgorętszym okresie, jak Ci młodzi którzy ponoszą konsekwencje tych działań obecnie są równie mocno naznaczeni podziałami. Właściwie podział jest widoczny na każdym kroku. Począwszy od akcentu w wymowie a skończywszy na zwykłym nazewnictwie ( Londonderry czy Derry jako nazwa miasta ). Wiara nie jest tu jedynym wyznacznikiem tego podziału, ale nie ma tu miejsca na szczegóły i po nie odsyłam do książki dla mnie osobiście najbardziej szokujący był fakt,  iż w tej społeczności są zmuszeni funkcjonować obok siebie oprawcy i ich ofiary oraz ich rodziny. Na tym niewielkim obszarze nikt nie jest anonimowy i w rezultacie na porządku dziennym są sytuacje kiedy dochodzi do tych konfrontacji na ulicy,  w pracy,  w grupie wsparcia itp. Ma to związek ze zwolnieniem z więzień na mocy postanowień pokojowych więźniów politycznych i jak się okazuje nie tylko tych politycznych. Niektórzy zaś są politycznymi tylko z nazwy. Pod przykrywką walki niepodległościowej i z drugiej strony - walki na rzecz zjednoczenia z koroną działali i działają na tym terenie również osoby mocno zaburzone, które czerpią przyjemność z przemocy o czym świadczą brutalne mordy, bestialskie tortury i wymyślne kary dla "zdrajców sprawy". Paradoksalne nie jest to, że ułaskawiony morderca, czy też "żołnierz" jak ktoś woli ( ja po tym reportażu mam duży problem z takim określeniem ) pracuje obecnie społecznie z młodzieżą i ma stanowić dla niej autorytet i wzór do naśladowania. Paradoksem jest to, że bardzo często nie przeszedł on resocjalizacji i zaraża tą młodzież stereotypem i zamyka w lokalnym "piekiełku" zamiast poszerzać horyzonty. Mam nadzieję, że są to jednak przypadki rzadkie. Smutne jest też to, że tak naprawdę za zdrajcę sprawy może tutaj być uznany każdy i mało kto przekonuje się samosądami. też w Irlandii Północnej ludzie, którzy starają się wyjść poza schemat i otworzyć się na drugą stronę, zapomnieć o podziałach, ale trudno tego dokonać, kiedy paramilitarni w dalszym ciągu pełnią kontrolę nad życiem całych dzielnic, a Policja tak naprawdę nie ma zbyt dużo do powiedzenia. Ta ostatnia albo umywa ręce, albo kiedy chce reagować to ręce wiąże im strach i zwykły opór świadków zdarzeń kryminalnych, którzy nagle mają "zasznurowane usta"


Reportaż Aleksandry Łojek to jedno z większych odkryć z mojej strony w ostatnim czasie, bo przyznam się szczerze, że nie spodziewałem się aż tak dużo wartościowych informacji po tej niepozornej książce. Z pewnością duże znaczenie ma tu język jakiego używa autorka, który mówi o trudnych rzeczach w bardzo przystępny sposób, unikając jednocześnie patosu czy moralizowania. Udało jej się również zachować bezstronność i traktuje równo obie strony zarówno jeśli chodzi o krytykę jak i zrozumienie dla prezentowanych przez nich  wartości i poglądów. Udało się Aleksandrze łojek jeszcze jedno - otóż urealniając mój obraz konfliktu na linii republikańsko-lojalistycznej nie pozbawiła mnie całkowicie tej romantycznej wizji krucjaty wolnościowej osób które po stronie walki niepodległościowej niewątpliwie takową krucjatę toczyli. Wychowałem się na filmach takich jak "W imię ojca" i na The Cranberries, U2 i nadal popieram gdzieś dążenia do suwerenności ludności irlandzkiej i uważam, że zostali przez koronę mocno pokrzywdzeni. Teraz natomiast widzę, że metody walki nie zawsze miały cokolwiek wspólnego z romantyzmem, a wojna to temat niestety głównie brzydki i wstydliwy. W Irlandii Północnej wojna nadal trwa, choć zniknęła już z wiadomości TV ustępując miejsca Irakowi, Syrii czy Ukrainie. Na szczęście są jeszcze reporterzy, którzy będą potrafili nam przypominać jak jest naprawdę. 


P.s. a tak o propos rozdziału " Jak kochać w Belfaście" to nie moglem sobie odmówić umieszczenia tutaj tego cudownego dzieła stworzonego do utworu U2 - "Every Breaking Wave"



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz